Do wpisu o mojej suni przymierzalam sie juz kilka razy,ale jakos nie moglam sie zebrac.Chyba balam sie,ze kiedy zaczne pisac,nie bede umiala skonczyc.A jako ,ze zawsze uwazalam ja za jedno z moich dzieci (najgrzeczniejsze i najmniej pyskate) taki wpis jej sie nalezy.
Sarka ma dzis 13 lat,wiec wedlug psiego przelicznika jest juz sedziwa babunia.Ale nadal jest sprawna i skora do wszelkich dalszych i blizszych wycieczek.Do zabaw juz mniej.Damy musza sie zachowac.Dzis wiec jest starsza,dystyngowana pania,godnie kroczaca na spacerkach,nie zadajaca sie z rozbrykana mlodzieza.Czasem tylko laskawie dajaca sie obwachac.A jak to bylo kiedys?
Generalnie ,to nie takiego psa chcialam miec.Chcialam suczke, collie ale tricolor (czyli z przewaga czarnej masci).Pojechalismy z moim (dzisiaj ex) malzem pod adres z ogloszenia spodziewajac sie hodowli owczarka szkockiego.”Hodowla” miescila sie w starej chalupie na wsi zabitej dechami.Psy mieszkaly w sieni pod schodami.Byla tam suka i jej dwojka trzymiesiecznych szczeniakow-Sara i jej brat.Lezaly na slomie i byly cale uwalane w kupach.Pan wypuscil je wszystkie na podworko i szczeniaki wesolo podazaly za mama.Nie moglam jej tak zostawic... Dzis troche zaluje,ze nie zabralam tez brata,ale pan pewnie szybko „wyprodukowalby” nastepne mlode.Wtedy jeszcze nie bylo tak glosno o pseudohodowlach,zeby to gdzies naglosnic.Zreszta psy nie mialy az tak zle-nie byly w klatkach,tylko w domu i wypuszczane na podworko i lake.Niedozywione tez nie byly.Tylko nie szczepione,nie odrobaczone i bez papierow.Z Sary moglo wyrosnac cokolwiek.Sara reagowala na imie swojej mamy,wiec juz tak zostalo..
Inna rzecz,ze wtedy mialam bardzo ciezki czas i ten pies byl dla mnie blogoslawienstwem-musialam sie nim zajac, dzieki czemu moje problemy spadly na plan dalszy i chyba tez dzieki temu nie zwariowalam.:-)
Po przyjezdzie do domu pierwsza rzecz-kapiel.Sara do dzis nie cierpi wody.Jesli juz musi do niej wejsc,zeby sie napic,to jak najplycej.Kiedys chleptala wode jezykiem.Dzis smiesznie zanurza pysk az po same oczy ,klapie paszcza i puszcza bable przez nos.Tak sie pije szybciej.
Wykapana,puchata i zestresowana kulka oczywiscie zlala sie na srodku dywanu.Wczesniej mialam owczarka niemieckiego, z ktorym nalezalo postepowac konsekwentnie, konkretnie i czasem ostro.I tym razem opierniczylam Sare z gory na dol liczac, ze dzieki temu szybciej oduczy sie zalatwiania w domu.Pies natychmiast wlazl pod tapczan i nie chcial wyjsc do wieczora.Pieknie-zaserwowalam jej mile powitanie w nowym domu: szok i traume na nastepne dni.
Musialam na predko przeprogramowac moje „konkretne” wychowanie psa na miodek i sama slodycz.Inaczej komunikacja z Sara nie dawala zadnych efektow.Jesli o cos prosilam,zachecalam ,nagradzalam chocby dobrym slowem-pies byl pojetny i chetny do dzialania.Calym soba mowil mi –co moge dla ciebie zrobic?Jesli podnioslam glos,opieprzylam ja –pies sie zwieszal,zamykal w sobie i trzeba bylo zaufanie budowac od nowa.Ale w domu nie zlala sie juz wiecej:-)
Sara nigdy nie byla lasuchem i nagradzanie psimi ciasteczkami nie wchodzilo w gre.Parokilowy worek karmy stal otwarty na ziemi i Sarka brala delikatnie po kulce ile potrzebowala.Do dzis ma w nosie niektore psie smakolyki,a juz na pewno nie wezmie niczego od obcych.I cale szczescie,bo odpadlo mi martwienie sie,ze zezre cos na polu,czy zaciagnie ja za zapachami do jakiegos smietnika, tudziez ktos poda jej cos co przewroci jej zoladek do gory nogami.
Pierwsze lata dla nas to byla sielanka.Codzien biegalam z Sarka do pobliskiego lasu i na przelecz pod Magurka.Sara bardzo duzo sie uczyla wtedy.
Ja ciwczylam kondycje i zrzucalam kiloski :-)
W weekendy jezdzilismy na wies,gdzie mielismy stajnie z konmi. I tu pies dostawal szalenstwa-godzinami mogla biegac dookola koni i szczekac.Nijak nie dalo jej sie tego oduczyc.
(Ulubiona zabawa-wykradanie szczotek dla koni :-)
Dobrze,ze nasze konie byly cierpliwe i traktowaly ja poblazliwie.Jedno pociagniecie kopytem i po niej.Czasem zapinalam ja na smyczy przy drzewie,zeby sie na chwile uspokoila,ale serce sie krajalo widzac smutnego psa,ktory przeciez przyjechal tutaj sie wybiegac.Wystarczylo odpiac smycz,by Sara jak petarda znow biegla zaganiac swoich podopiecznych (ktorzy mieli ja gleboko w nosie).Sara znala imiona koni potrafila je odroznic.Do dzis widok konia wzbudza w niej zainteresowanie i na wszelki wypadek zapinam ja na smycz ,ale ona chyba czuje,ze to nie tamci starzy kumple...
Kiedy ja przywiozlam, Sara nie potrafila chodzic na smyczy.Nie rozumiala o co chodzi.Kiedys zima bylam odwiedzic Mame i po wizycie spieszylam sie na autobus.Kiedy Sara szla swoim tempem i zygzakiem,to ja ze smycza podazalam za nia i jakos to bylo. Jesli ja tylko lekko pociagnelam,pies kladl sie na ziemi.I tym razem rozlozyl mi sie w sniegu i zaparl calym swoim jestestwem.Cos tam w mozdzku sie zaklinowalo i pies nie chcial sie podniesc.Glupio ja bylo tak ciagnac po chodniku i zgarniac snieg...a wstac za Chiny nie chciala.Autobus uciekl,ja musialam ja targac na rekach,a wazyla juz sobie wtedy prawie 10 kilo.Ale dzien w dzien bylo juz lepiej.Od dawna Sarka chodzi pieknie przy nodze i sa sytuacje np ,kiedy dochodzimy do ruchliwej drogi i ona woli byc zapieta na smycz-czuje sie pewniej wtedy.
Nie moge powiedziec,ze dokonala wielu zniszczen jako szczeniak.Miala kilka swoich pluszakow, ktore delikatnie wybebeszyla.Trwalo to czasem pare dni-czyli powoli i z namaszczeniem:-).Ma na
swoim koncie jedno bardzo spektakularne wybebeszenie.A mianowicie sofy.Kiedys wrocilam do domu i cala podloga uslana byla gabka.Na poczatku nie moglam pojac skad to sie wzielo,ale potem sie
okazalo,ze w malo widocznym miejscu w sofie jest dziurka i przez te mala dziurke Sara wywlekla to, co bylo w srodku.Zapewne pomogl jej ksztalt ryjka.Sofa juz i tak byla na etapie wymiany, ale
jakos nie bylo wczesniej pretekstu.Nie moglam sie na nia gniewac, ani jej opieprzyc, zeby nie nastapilo zwieszenie.Staralam sie po prostu nie zostawiac na dlugo samej.Wiadomo –jak dziecko samo,
to rozne pomysly do glowy przychodza.A nowej sofy byloby szkoda.
Nie lubila (i nie lubi) piszczacych zabawek. To co piszczy,to na pewno zyje.Nalezy obchodzic szerokim lukiem.Natomiast to, co na prawde zyje samo do niej przylazi.Sara jest chodzaca lagodnoscia i ma latwosc zaprzyjazniania sie z innymi zwierzetami, czasem wbrew jej woli.Takim przykladem moze byc swinka wietnamska, ktora jako mala byla swietna maskotka i biegala luzem po ogrodzie,ale kiedy urosla (co stalo sie dziwnie szybko) , okazala sie jurnym samcem, ktory koniecznie chcial pokazac Sarze jaki jest meski.
Do Sary lgna koty (bo przy niej cieplo),a nawet zakochal sie w niej golab,ktorego kiedys moj ex przytargal do domu.Golab byl mlody i jeszcze nie latal,wiec postanowilismy sie nim zaopiekowac. Mieszkal w pudelku na starej maszynie do szycia, skad mial punkt obserwacyjny na caly pokoj.Sara oczywiscie musiala zagladnac kto tam mieszka i potem co dzien podchodzila do nowego mieszkanca spytac jak mu leci.Golab najpierw dziobal ja w nos,ale tak jakos pieszczotliwie.Az ktoregos dnia zauwazylam ze Sara otworzyla paszcze a golab z zainteresowaniem cos jej wydlubywal z miedzy zebow! Wynosilismy golebia na podworko,majac przy okazji cicha nadzieje ze w koncu odleci-przy trzech kotach ciezko mu bylo zagwarantowac pelne bezpieczenstwo.On zazwyczaj krecil sie przy Sarze,a ta jak bodyguard chronila go przed kotami.W razie czego podfruwal na plot,czy dach domu.Az ktoregos pieknego dnia widac juz byl calkiem wyrosniety,bo zebralo mu sie na amory i zaczal przed Sara urzadzac tance milosne z poklonami i gruchaniem.Niestety moja lady pozostala zimna na jego wdzieki i w koncu zalamany amant odlecial w poszukiwaniu innej partnerki.I cale szczescie...
C.D.N....
Write a comment
Zołzik (Thursday, 14 May 2015 23:42)
Cudowna opowieść Ewcia :-)
Alina (Friday, 22 January 2016 09:46)
ale cudne opowieści!! To teraz mam jeszcze jedną książkę do czytania:):):)
zanikowa gosia (Sunday, 15 May 2016 23:20)
Cieszę się ,że Sarę poznałam osobiście ! Taka sunia to najlepszy przyjaciel- za nasze minimum daje maksimum. To członek rodziny.