Niedziela 7.06
Do Le Mans przybylismy na tydzien przed glownym rajdem.Ale tez i caly tydzien trwaja tu rozne imprezy.Luby musi wszystko zobaczyc.Na polu bylismy prawie pierwsi.Pole znajduje sie posrodku
mierzacego 13,5 km toru rajdowego (czesciowo torem jest droga publiczna).Podzielony on jest na wiele sektorow.Znajduje sie tu wiele podobnych pol,a takze stadion,hala sportowa,tor
gokardowy,miasteczko rozrywki z jedna ze scen koncertowych,tor wyscigow konnych, stawy i las.Nasz sektor tak malutki (zaznaczylam krzyzykiem) ,ze sie gubi w calym tym kompleksie.A i tak mieszkalo
na nim ponad tysiac osob...
Rozbilismy nasz maly namiocik-nowy domek na tydzien,na przydzielonym nam skrawku trawki 7mx5m.Musial sie tam wcisnac takze samochod.Trafilismy calkiem fajnie-posrodku laki.Innym dostaly sie np dzialki ze starymi drzewami,gdzie byly same wystajace korzenie,albo z pozostaloscia po ogniskach w ktorych byly szklo i gwozdzie.
Do budki z pradem 20 metrow.Dobrze,ze wzielismy odpowiednia ilosc przedluzaczy.Niestety gniazdka przystosowane tylko dla przyczep campingowych (trzy bolce).Mimo,iz w samochodzie mielismy caly zapas roznego rodzaju badziewia,to nic nie pasowalo.Wczesniej gniazdka byly takie jak w domach,ale tez inne niz w Austrii.A niby wspolnota Europejska...Na takich detalach sie ona konczy.W niedziele wszystko zamkniete,wiec na razie pradu nie bedzie.Potem sie czegos poszuka.
Toalety sa.Uffff...A tak sie balam:-)Z jednej strony budynek murowany pochodzacy chyba z czasow pierwszych rajdow.Toalety typu "dziura w podlodze".Na koncu 1 (slownie:jeden) natrysk. Nawet dziala.Zimna woda leci jak bicz wodny przez trzy sekundy po nacisnieciu guzika baterii.Znaczy jedna reka trzymasz,druga sie myjesz.Zreszta w takiej lodowatej wodzie,to dluzej jak trzy sekundy ciezko wytrzymac:-)Caly obiekt spowijaja cudne pajeczyny i pokrywa warstwa brudu.Widac,ze nikt tu nie zagladal od dawien dawna.Obiecuje sobie solennie nie jesc i nie pic przez tydzien,aby nie musiec z tego przybytku korzystac.
Po drugiej stronie pola dwa kontenery (nowoczesnosc wdarla sie na pola Le Mans) i toalety "normalne" a nawet z podzialem na damskie i meskie.Licze,ze nie bedzie tu zadnych kobiet,wiec wszystkie trzy kible tylko dla mnie:-)Kabina tak malenka,ze po wejsciu i zamknieciu drzwi nie da sie wykonac zadnego ruchu.Ale i tak lepiej to wyglada niz w murowanym budynku,wiec decyduje sie jednak troche jesc i pic:-) Jest nawet "papier toaletowy" w postacie cieniutkiej jak mgielka bibulki....W drugim kontenerze piec prysznicow (na 1000osob-no ale nie przyjechalismy sie tu prysznicowac przeciez :-) Zaraz w poniedzialek rano je przetestowalismy,puki bylismy prawie sami.Kabiny tak male,ze najlepiej isc tam od razu nago.Wieszaki byly,ale zostaly tylko dziury po nich,wiec nie wiadomo co zrobic z ubraniem...
Po krotkiej szamotaninie z sama soba i cyrkowych akrobacjach udalo mi sie rozebrac i wejsc do mini-brodzika.(Zostawilam tylko klapki-kto wie jakie zarazy nosil na swych stopach moj poprzednik)
I spotkala mnie mila niespodzianka-z natrysku pociekla ciepla, a nawet goraca woda! W chwile potem Luby odkrecil swoj natrysk i woda u mnie zanikla,a z rur dobiegly przenikliwe piski.Mimo to udalo nam sie umyc.Trzeba korzystac,bo nie wiadomo jak dlugo taki luxus bedzie trwac.
Po poludniu pojechalismy tramwajem do centrum miasta na Administrative Checks and Scrutineering, podczas ktorego prezentowaly sie poszczegolne ekipy, dokonywano przeroznych pomiarow, przeprowadzano wywiady.Samochody byly przepychane przed publicznoscia,fotografowie szaleli,tlum oklaskiwal kierowcow,
a usmiechnieci kierowcy rozdawali autografy.
Troche inaczej sytuacja wygladala dla Porsche 911 z numerem startowym 77 nalezacego do Dempsey-Proton Racing...
...czyli do Patricka Dempsey .Lepiej znany on jest w damskich kregach jako sympatyczny doktor w serialu "Grey's Anatomy".Aktor otoczony scisle przez ochrone nie ryzykowal podejscia do barierek,za ktorymi klebil sie zenski tlum.Panie piszczaly i zachowywaly sie jak nastolatki na koncertach Beatlesow.Dempsey pomachal tylko raczka,ale widzac szalenstwo w oczach kobiet mina mu nieco zrzedla i sie szybko wycofal...
Wszystko ciagnelo sie dosyc dlugo w ponad 30sto stopniowym upale,w prazacym sloncu.Luby szczesliwy.Ciekawe ,czy bedzie taki szczesliwy,jak mu zacznie skora z nosa zlazic...Po zakonczeniu ,kolo
19:00 poszlismy szukac jakiejsc knajpki,zeby cos przekasic,ale w okolicy pootwierane byly juz tylko puby.Natknelismy sie za to na pomnik upamietniajacy rajdy w le Mans i najlepszych
kierowcow.Zwyciezcy tegorocznego rajdu tez zostawia tu swoje odciski.
W koncu znalezlismy malenka indyjska knajpke,zamowilismy cos w ciemno (kucharz,kelner i wlasciciel w jednej postaci znal tylko jezyk francuski) i w sumie pojedlismy jak
krolowie:-)
Po kolacji nie mielismy juz sily wloczyc sie po miescie.Mimo,ze slonce dopiero zachodzilo bylo okolo 22:00.No i zaczelo wiac...
Udalismy sie z powrotem do naszego szmacianego domku na polu namiotowym.W miedzyczasie obok nas pojawili sie nowi goscie-grupa Niemcow,ktorzy na kilku dzialkach zbudowali mala wioske.I oczywiscie imprezowali do bialego rana.Mielismy przedsmak tego,co nas czeka...
Poniedzialek 8.06
Noc oczywiscie nieprzespana.Spiewy i glosne smiechy podpitych Niemcow niosly sie daleko.Namiot niby dla trzech osob,ale jak jest cieplo to i dla dwuch za ciasny. Jak zimno to i piec sie zmiesci,ale tej nocy miejsca jakos malo bylo...Cale pole w nocy solidnie oswietlone.Przed snem jeszcze czytalam ksiazke (Majgull Axellson "Dom Augusty-fajna ksiazka:-)i pare godzin pozniej Luby sie obudzil ( i mnie przy okazji) i zjechal mnie ,ze jeszcze czytam.Myslal,ze swiatlo z mojego e-booka pochodzi:-) Nad ranem wiatr sie wzmogl.Balam sie,ze odlecimy z naszym malym domkiem.Ale ten dzielnie trzymal sie sledzi,a sledzie podloza.
Zaraz raniutko pojechalismy w poszukiwaniu konwerterow do gniazdka.Znalezlismy w pierwszym sklepie budowlanym.Przeroznych miedzynarodowych wtyczek i przedluzek bylo tam do wyboru ,do koloru.Widac nie my jedni mielismy z tym problem.Pozniej w centrum hadlowym zjedlismy sniadanko-kawe ,bagietki i rogaliki.Pieczywo jest tak pyszne,ze moje postanowienie o jedzeniu malo bedzie bardzo ciezko zrealizowac....Zrobilismy zakupy w postaci dosc sporej ilosci wody i bagietek plus smierdzacego ,pysznego sera camembert.Taniego jak barszcz:-)
Na polu nasz nowy domek juz machal do nas z daleka.Gumki z przedsionka nie wytrzymaly i przedsionek powiewal na wietrze jak flaga.
Chwila napiecia przed podlaczeniam pradu.Czy aby wybralismy dobry konwerter?
Rozwinelismy przedluzacze,poobklejalismy wszystko tasma w razie gdyby ktos nas chcial wyeliminowac i nadeszla chwila prawdy.Dziala!
Radosc ogromna.Moje pierwsze pytanie brzmialo: Kochanie,zrobic Ci kawki? (Mamy czajnik elektryczny i butle,ale na tym wietrze nie da sie jej uzywac).Luby nie myslal w tym momencie o tak
przyziemnych sprawach,jak czajnik.Najwazniejsze,ze nie bedzie musial ganiac do obskurnej lazienki z ladowarkami do baterii do aparatow,gdzie znajdowalo sie jedyne gniazdko.Teraz mamy luksus
ladowania w namiocie:-)
Swieci slonko,wieje lodowaty wiatr,mamy prad.Jednym slowem:jest cudnie:-)
Po poludniu znow wybralismy sie do centrum na ciag dalszy Administrative Checks and Scrutineering.Zrobilam kilka zdjec ,z ktorych jestem calkiem zadowolona.A Luby jedno ,ktore bardzo poprawilo mi humor.Ale o tym pozniej.
W kazdym razie gula wraz z bakcylem zostala polknieta.Podoba mi sie atmosfera i udzielaja emocje.Dzis wieczorem bede studiowac program ,trase i sklady zespolow.Dostalismy dosc spora ilosc materialow:-)A rano jedziemy na ogledziny terenu.
Dzis ucieklismy wczesniej i poszlismy zwiedzac miasto.Zaczelismy od katedry Saint -Julien.
Niesamowita budowla zatykajaca dech w piersiach.Od tysiecznego roku stale rozbudowywana od malej kapliczki do ogromnych rozmiarow.Stale poddawana renowacji.Dla niej musiano przesunac mury miasta.Nawa w stylu romanskim,a chor w stylu gotyckim tworzy ciekawe polaczenie architektoniczne.Od tej strony widac tylko jej gotycka polowe.
Od tej jej czesc romanska...
W srodku piekno,dostojnosc i cisza...
Katedra jest ogromna i tak zbudowana,ze nie da sie jej objac wzrokiem za jednym zamachem.Wiele bocznych naw, kaplic,zakamarkow.
Z katedry udalismy sie na stare miasto.Urokliwe uliczki,kamieniczki i bruk, po ktorym kroczyly elegancko ubrane panie w szpilkach.Podziwiam:-) (Wogole Francuzki to zawsze "na elegancko":-)
Pod czescia starego miasta biegnie cos w rodzaju tunelu.
Zeszlismy schodkami w dol
i znalezlismy przy starych murach miejskich.
Do nich tulily sie znow te urokliwe kamieniczki.
Rzut oka na rzeke Sarthe i inna droga powrot w labirynty starego miasta.
Nogi zaczynaja nam dokuczac,a tu dopiero piaty dzien...Do tego pieka oczy od stale wiejacego wiatru.Lzawia.
Kolacje zjedlismy tym razem w pizzerii . (Od jutra bede jesc mniej:-)
i wrocilismy na pole namiotowe.Na nocne zdjecia nie starczylo sily.Moze jutro...
Namiocik znow wesolo machal do nas przedsionkiem.Musze cos wymyslec,zeby go na stale przysrubowac :-)
Write a comment
Gosia (Friday, 10 July 2015 15:46)
Tego zwiedzania starego miasta Ci zazdroszczę Ewuniu. Katedra robi wrażenie...
Sam opis wyścigu ciekawy,realistyczny. To pewnego rodzaju anty -reklama... Daj do przeczytania E -może Mu się odechce za rok. Hi,hi...