Czwartek 11.06
Wczoraj wrocilismy po polnocy,ale bynajmniej na polu namiotowym nie panowala cisza nocna.Wrecz przeciwnie.Wioski Niemiecka ,Holenderska i Szkoci tradycyjnie imprezowali.Szkoci zabrali ze soba pol dyskoteki-kolorowe lampy i ogromne glosniki.Dobrze,ze choc muzyka z "naszych" czasow:-)
Wsadzilam zatyczki do uszu i zasnelam kamiennym snem.Luby rowniez.W koncu pierwsza normalna noc.
Za to bladym switem zaczela sie wedrowka ludow.Oczywiscie okazalo sie,ze nasz domek stoi w niewlasciwym rzedzie,a przed nim poddenerwowany gostek.Zamiana z nim miejsc nie wchodzila w rachube,bo gosc mial zarezerwowane kilka dzialek na kolejna wioske.Nie pozostalo nic innego,jak zwinac manatki i sie przeniesc.Dobrze,ze nie wszystkie poletka byly zajete -moglismy wiec wyciagnac sledzie i przetargac namiot z zawartoscia na nowe miejsce po wolnych poletkach.I dobrze,ze dzis nie wieje i nie leje.Jest pochmurno,ale zza chmur wyglada ostre slonce.Jest goraco.
Pocieszylam sie,ze nie tylko my jestesmy ofiarami balaganu.Dookola jeszcze kilka namiotow i przyczep zmienialo miejce.A generalnie wszyscy ci, ktorzy przyjechali na poczatku i trafili na malo rozgarnieta dziewuszke,ktora zle pokazala rzedy.Niestety z tych wszyskich pechowcow my mielismy najwiekszego i trafilismy zaraz za "plot" w sam srodek miedzy Szkotow,Niemcow i Holendrow:-)
A potem poszlismy do muzeum znajdujego sie przy glownym wejsciu na tor.
Prawdziwa gratka dla milosnikow motoryzacji i historia wyscigow Le Mans w pigulce.
Cofalismy sie w czasie zaczynajac od zwyciezkiego modelu Audi z zeszlego roku, poprzez coraz starsze i starsze maszyny ,az do "dziadkow" z pierwszych wyscigow.Ogladalismy filmiki
dokumentalne,zdjecia,wycinki,odziez i rozne inne ciekawe rzeczy zwiazane z wyscigami.
Druga czesc muzeum to przerozne egzemplaze pojazdow...
...historia z filmami w tle....
..makieta toru z lotu ptaka...
..oraz makiety toru z roznych okresow czasu.
I na koniec Luby ze wszystkkimi zwyciezcami rajdu:-)
Potem zrobilismy male zakupy w muzeum-pamiatki dla rodzinki i znajomych i wrocilismy na pole namiotowe przegryzc co nieco.
W sumie moglismy na torze cos przekasic-sa budki i restauracje,ale hamburger kosztuje tam 15 euro,piwo 0,5l 9 euro.Inne produkty rownie drogo,wiec wolimy juz nasze zupki z bagietka:-)
Zreszta patrzac na to ,co jest serwowane w budkach przestalam sie dziwic kolejkom w toaletach...
Zrobil sie nieznosny upal.Od razu czlowiek zaczal sie kleic i tesknic za prysznicem.No ale tam kilometrowa kolejka.Dobrze,ze mielismy pozyczony parasol,ktory dawal troche cienia.Czulam sie pod nim prawie jak na Hawajach:-)
Jak na razie mamy caly przeglad pogodowy.Czekam tylko na snieg:-)
Czas gnal,wiec pomaszerowalismy z powrotem.Musze tu dodac,ze mimo iz nasze pole polozone jest w srodku toru,to wszedzie na nogach jest kawalek.I tak np do naszej trybuny idzie sie moze 10-15 minut,ale trzeba pokonac trzy przejscia pod torami dla gokardow-czyli schody w dol i gore, i znow w dol i w gore,a na koncu trzeba znow schodami wdrapac sie na wiadukt Dunlopa ponad torem.Ile tych schodow nie liczylam,ale czuje jakbysmy dwa razy schodami zaliczyli wieze Eiffla.Mam nadzieje,ze w polaczeniu z dieta przyniesie to odpowiedni wynik na wadze:-)
O 16:00 zaczynaly sie wyscigi starych samochodow rajdowych.Te modele,ktore wczesniej podziwialismy w muzeum moglismy ogladac na zywo w zmaganiach na torze-dzielne staruszki:-)A wczesniej pierwszy i ostatni raz przejsc sie po asfalcie toru i zrobic zdjecie z Dunlopem w tle:-)
Podczas rajdu ogarnelo mnie ogromne zmeczenie-z przodu ryk samochodow,halas spikera z glosnika,z tylu proby koncertow na scenie,a ja na trybunie na siedzaco zanelam:-)Spalam moze 5 minut,ale obudzilam sie jak nowonarodzona:-)
Ja sobie spalam ,a Luby fotografowal:-)
O 18:00 znow po tysiacu schodach w gore i w dol na pole namiotowe.Odgrzalam gulasz z puszki (maszynka wrocila do lask), wkroilismy betonowa bagietke z poniedzialku,ktora udawala grzanki i pojedlismy jak krolowie:-)Ledwo zjedlismy juz Luby sie zaczal zbierac z powrotem.No nie...Tak maja wygladac moje wakacje juz do konca?Zostalam na foteliku z ksiazka w reku, by podelektowac sie cisza i spokojem.Jest pieknie-dookola pelno namiotow,ludzi (sami faceci+piwo:-),w oddali koncerty,blizej ryk silnikow,
u sasiada radio na caly regulator relacjonuje to, co dzieje sie na torze,a nad glowa kraza helikoptery.Sielanka:-)
W miedzyczasie przybyli nasi nowi sasiedzi.Zadbany niemlody facet i dziewcze,ktore mogloby byc jego potomstwem.Z relacji miedzy nimi panujacych mniemam, ze nie bylo:-)Przybyli w wypasionym ferrari do ktorego zciagaja pielgrzymki z sasiednich blizszych i dalszych namiotow,zeby sobie selfie z nim strzelic.Dziewczeciu sie wydaje,ze jest pepkiem swiata-zadziera nosa i jest dosc halasliwa.Jej slodkie usteczka wypuszczaja potoki slow o ciezkiej do zniesienia frekwencji i salwy glosnego,perlistego smiechu
przypominajacego okrzyki kury,kiedy znosi jajo.Usta te zamykaja sie tylko w trzech przypadkach:
1.Kiedy zanurzaja sie w kieliszku z szampanem
2.Kiedy glosnymi cmoknieciami obcalowuja swojego partnera
3.Kiedy ich wlascicielka spi (co zdarza sie rzadko)
Tak wiec kiedy kladlam sie wcieczorem spac oprocz "normalnych" halasow doszly jeszcze ciezkie do zniesienia dzwieki z sasiedniego namiociku.Rano obok pietrzyla sie piramidka
butelek:-)
Piatek 12.06
W nocy przyszla gwaltowna burza.A rano w przedsionku znow zastalismy bajorko i w nim nasza elektryke.Pozbylam sie wody i
dokladniej obkleilismy namiot.I tak u nas nie bylo zle.Jadac na zakupy zobaczylismy, ze na alejce wjazdowej jest spory stawek,a wiele namiotow ma stopki w wodzie.
Planowalismy dzis znow jechac do miasta,by poprzygladac sie paradzie starych samochodow,a w nich naszych symaptycznych pilotow.Jednak wahalismy sie, bo sasiad opowiedzial nam,ze juz raz byl
i przychodza tam takie tlumy z miasta i okolicznych miejscowosci (nie trzeba kart wstepu),ze i tak nie da sie nic zobaczyc.Deszcz rozwial nasze watpliwosci.
Najpierw poszlismy na pogaduszki do naszych sympatycznych sasiadow-dwuch starszych Anglikow,ktorzy na rajd przyjezdzaja od 14 lat i zawsze maja wiele wesolych historii do opowiedzenia.
A potem zaszylismy sie w przytulnym namiocie-ja czytalam skiazke,a Luby przegladal w aparacie zdjecia z poprzednich dni.Jednak monotonny szum deszczu szybko nas uspil.
Obudzilismy sie ,kiedy przestalo padac ( do czego to doszlo-cisza nas budzi:-) i poszlismy na tor podgladnac ,jak sobie mechanicy radza w boxach.Do niektorych ciezko sie dopchac bylo.
I tak patrzac na te szczatki sie zastanawialam...czy to na pewno te samochody,ktore za dwa dni maja wystartowac w rajdzie?Ciezko uwierzyc:-)
Potem zerknelismy jeszcze na cuda w "miasteczku".W jednej jego czesci znajduja sie sklepiki i salony wystawowe poszczegolnych marek.Ciuszki, pamiatki, samochody, modele samochodow, plakaty, wydawnictwa a nawet obrazy .Generalnie wszystko zwiazane z Le Mans. Ceny troche z kosmosu-koszulka polo z Astin Martin 50€, sweterek 130€...Za marke sie placi.
W osobnej czesci miasteczka miescily sie budki,restauracje i parki rozrywki.My ograniczylismy sie tylko do kilku galek pysznych lodow:-)
Wstapilismy tez do postawionego na czas rajdu mini muzeum Forda i Ferrari.
Dzis planujemy sie polozyc wczesniej i mimo, iz w wiosce Holendrow disco trwa w najlepsze,przespac sie porzadniej.Jutro TEN dzien.Start o 15:00 ,ale rano jeszcze rozgrzewka,na ktore Luby oczywiscie chce isc.Nie spodziewalam sie ,ze z niego taki rajdomaniak.A w domu taki spokojny sie wydaje :-)
Write a comment