Po rajdowym tygodniu w Le Mans,kolejna atrakcja naszych wakacji mialo byc zwiedzanie zamkow nad Loara.Cieszylam sie na to ogromnie,bo rajd to byla czesc "meska" i wreszcie przyszla kolej na moja:-)
Czyli piekna architektura, a co wiecej cudne ogrody, o ktorych tyle slyszalam...
Pierwsza noc pod dachem spedzilismy w hotelu w Tours.Wreszcie cicho, spokojnie, wygodne lozko,internet i lazienka cala dla mnie! (Luby moze poczekac:-)
Internet okazal sie naszym zbawieniem,bo Luby zapomnial w biurze listy z naszyi nastepnymi hotelami.Tylko dzieki netowi droga dedukcji doszlismy do nastepnych adresow:-)
Rano, wypoczeta i pelna energi odslaniam hotelowe zaslony a tam...leje jak z cebra!Nie bede przytaczac tych niecenzuralnych slow ,ktore mi sie same na usta wcisnely.To ja tu zaciskam zeby caly tydzien,moje nerwy resztkami sil trzymane na wodzy-nie narzekam,nie gledze,usmiecham sie,bo wkrotce nastapi moja czesc wakacji i co? LEJE!
Wine oczywiscie zwalilam na Lubego,ze na swoja czesc pogode sobie zamowil,a o mojej nie pomyslal...
Co bylo robic? Pojechalismy zwiedzac zgodnie z planem.
Azay-le-Rideau
Jako pierwszy na liscie byl zamek w Azay.Niewielki,ale urokliwy.Mimo mzawki przyszykowalismy aparaty i....ZONK! Zamek poddawany jest restauracji.I znow rusztowania...
W srodku na szczescie nie bylo zadnych restauracyjnych prac i moglismy sie przeniesc w czasy,kiedy mozni spacerowali po tych komnatach.
Schodami w gore, schodami w dol.Troche strach bylo nimi chodzic,bo drewniane i waskie,wyslizgane do wewnatrz.A juz minac sie z kims bylo prawie niemozliwoscia:-)
Na dole znajdowala sie przestronna kuchnia i jadalnia, a na gorze (odgrodzony od zwiedzajacyh szyba) ogromny strych.
Troche sie przejasnilo,wiec obeszlismy zamek dookola i cyknelismy pare zdjec.Musi pieknie wygladac...bez rusztowan :-)
Z przyjemnoscia podreptalismy malowniczymi uliczkami miasteczka,gdzie roilo sie od restauracyjek i galeryjek:-)
Tu zerknelam do jednej z nich, ale nie wiem, czy bardziej podobaly mi sie cudne prace wlascicielki, czy fantastyczny ogrod w tle...
Czas uciekal,a dzis jeszcze czekaly na nas dwa zamki,wiec szybko do samochodu i do:
Villandry
Wikipedia pisze:
"Na miejscu obecnego zamku stała starożytna forteca, która uległa zniszczeniu około XIV wieku. Nowy zamek zgodnie powstał zostać zbudowany w I połowie XV wieku. Przez następne dwa wieki od czasu wybudowania zamkiem władła rodzina Le Breton. Około XVII wieku zamek został sprzedany markizowi de Castellane. W czasie rewolucji francuskiej, zamek został skonfiskowany, a następnie przejęty przez Józefa Bonaparte.
W 1906 roku zamek zakupł doktor Joachim Carvallo, który wydał ogromną fortunę na dzieła sztuki oraz inne obiekty dekoracyjne. Jednym z projektów wykonanych przez Carvallo było wykonanie majestatycznego ogrodu w stylu renesansowym. Ogród ten został ozdobiony licznymi żywopłotami, a także ogrodem zimowym.
Od 1934 roku Château de Villandry posiada status monument historique.
Obecnie zamek nadal pozostaje własnością rodziny Carvallo, jednakże jest on dostępny do zwiedzania. Jest jednym z najczęściej odwiedzanych zamków we Francji."
Dla mnie osobiscie sam zamek mial drugorzedne znaczenie.Cieszylam sie na zwiedzanie pieknych ogrodow.Ale, ze znow lunelo deszczem, doszlismy do wniosku, ze przeczekamy ulewe podziwiajac zamkowe zakamarki.
Dzieki rodzinnym zdjeciom i pamiatkom wnetrza robily wrazenie,jakby wlasciciele tylko wyszli na moment...
Na pietrach znajdowaly sie mniejsze pokoje....
....oraz orientalny pokoj turecki z przepieknym sufitem.
Na wyzszych pietrach znajdowala sie galeria.Niektore obrazy byly nieco...dziwne...
Wszystko zachwycajace,ale my co chwile wygladalismy przez okna, by sprawdzic czy aby nie przestalo juz padac...
Na samej gorze pokoje dziecinne i bawialnia...
Schody na wieze i jeszcze dwa pokoje po drodze...
I widok z gory....w deszczu:-(
Nie bylo juz nic wiecej do ogladania,do zamkowych lochow nie chcieli nas wpusic , na przejasnienia tez sie nie zapowiadlo.Opatulilismy sie w peleryny ,zabezpieczyli aparaty i odwaznie ruszyli w zielone...
Jednym z elementow renesansowego ogrodu byl ogromny staw. Jak dla mnie troche nudny.Labedz sztuk jeden nieco urozmaical pejzaz.Na dodatek chyba jakis problem z rotacja wody byl, bo zapach po prostu nie do zniesienia...(jedyne miejsce,gdzie nie bylo ludzi-to pewnie dla tego:-)
Moze mala domowa oczysczalnia sciekow?
Opodal znajdowaly sie dwa bardziej "dzikie" ogrody.Jeden w kolorach zimy ,drugi lata...Taki typ ogrodow bardzo mi sie podoba...
Blizej zamku to juz typowe renesansowe ogrody.Posadzone w wymyslne mozaiki kwiaty, drzewka owocowe i warzywa, ktore z daleka wygladaly jak kolorowe chusteczki.Wszystko urozmaicone alejkami, pergolami i fontannami.
Troche zal bylo zostawiac takie miejsce,ale czas uciekal a na liscie mielismy jeszcze jeden piekny zamek...
Chenonceau
Deszcz tego dnia osiagnal apogeum i mimo profesjonalnego zabezpieczenia aparatu rozowym woreczkiem na psie kupy, zbryzgalo mi obiektyw i na kazdym zdjeciu mam piekne plamy:-)Pognalismy wiec do
suchego ogladac wnetrza.By poczytac o ciekawej historii zamku odsylam chocby do wikipedii. Warto.
Zamek byl kilka razy rozbodowywany, az osiagnal dzisiejsza forme.
Wnetrza Château de Chenonceau podobaly mi sie najbardziej z do tej pory ogladanych.Pelno korytarzy, zakamarkow, przejsc, labiryntow, zaulkow.Bylam pewna, ze sie tam w koncu zgubimy:-)
Na parterze, w dosc niskich pomieszczeniach znajdowala sie kuchnia i sale do niej przylegajace.
Niewielkim bocznym korytarzykiem przeslizgnelismy sie do niesamowitej sali.I co najlepsze,chyba nikt nie spodziewal sie, ze ten korytarz dokads prowadzi.Bylismy kompletnie sami!
Korytarzyk ten byl calkiem dobrze zamaskowany, a za nim przejscie prezez sale-most, ktorym w czasie II wojny swiatowej przemycano ludzi z okupowanej przez Niemcow strefy do strefy
wolnej.Zamek lezal dokladnie na granicy tych stref.
I w tym zamku znajdowaly sie przestronne komnaty...
A w kazdej jednej stal ogromny bukiet kwiatow z przyzamkowego ogrodu.Kwiaty czesto pospolite w ogrodach ulozone tak, ze nabieraly elegancji i wytwornosci.
Galeria pietro wyzej, ktora niestety pedem przebieglismy ,bo juz nawolywano do opuszczenia zamku,a my mielismy jeszcze jedno pietro do zobaczenia....
Widok z balkoniku.
I drewniane poddasze z cudnym czarnym pokojem... I biegiem do wyjscia.
A ze przestalo padac, to jeszcze kilka zdjec z klombiku i od strony rzeki...
I biegiem przez park do wyjscia ...
zbaczajac do powozowni...
..zahaczajac o budynki gospodarcze...
...garaz...
...domek ogrodnika...
...i w koncu sam ogrod.
Zimny pot nas oblecial,kiedy w koncu dotarlismy do kilkumetrowej bramy, a ta stala zamknieta na cztery spusty.Szukalismy jakiejs malej furteczki, wyjscia ewakuacyjnego czy mysiej dziurki, ktora moglibysmy sie przeslizgnac.Dowodem na to w jakim strachu bylismy dowodzi fakt,ze zadne z nas nie zrobilo zdjecia bramie:-)
W koncu, kiedy zrezygnowani zastanawialismy sie czy latwiej sie na nia wspiac,czy moze obejsc posiadlosc w poszukiwaniu innego wyjscia, z domku opodal wyszedl portier i ze smiechem od ucha do ucha nas uwolnil.Musial miec niezly ubaw ogladajac nasze poczynania na monitorze.
Podziekowalismy pieknie naszemu wybawcy i cyknelismy fotke:-)
C.D.N...
Write a comment