Budapeszt

Na wyjazd do stolicy Wegier namowili nas nasi dobrzy znajomi-Gosia i Krystus.Sami pewnie nigdy bysmy sie nie wybrali...zawsze to jakos nie po drodze.

Na cztery dni zakotwiczylismy w hotelu Baross, mieszczacym sie na placu przy dworcu Keleti (wschodnim)

I zaraz na wstepie obsmaruje ten hotel :-)

Na stronie internetowej obiecanki cacanki ,a rzeczywistosc nieco odmienna.Hotel stanowia dwa ostatnie pietra budynku.W srodku malownicze podworko (w reklamie tonace  w sloncu i kwiatach).Pokoje jasne i przestronne.My dostalismy kliteczke na ostatnim 6 pietrze,czyli na poddaszu.Pokoj tak maly,ze stalam we wnece okiennej zeby moc go objac.Na zewnatrz upal 30 stopni.W pokoju sauna.Okien otworzyc sie nie da ,bo smrod straszliwy-hotel mial chyba problem z kanalizacja.Halas od ulicy-cala dobe karetki i policja jezdzi na wlaczonych syrenach-tez nie pozwalal na spedzanie chlodniejszej nieco nocy przy otwartym oknie.Zostawialismy otwarte drzwi na korytarz,zeby choc przeciag smrod wywiewal.

Rano kolejka na korytarzu do malutkiego pokoju sniadaniowego.Jedzenie takie sobie,ale jesli przyszlo sie za pozno, to nie bylo juz wcale w czym wybierac.Hotel dzierzy dumnie trzy gwiazdki.Ta ostatnia nie nalezy mu sie wcale...Najladniejszy byl w sumie korytarz na parterze:-):-)

Dojazd do Budapesztu zajal nam ok 4 godziny.Do hotelu od granic miasta kolejna godzine.Korki straszne,mimo iz kierowcy jezdza dosc odwaznie i maja w nosie przepisy.(Zreszta bardzo szybko Krystus przejal lokalny styl jazdy, nieraz powodujac jezenie sie moich wlosow na glowie ze strachu:-))

Nasi znajomi przyjechali dzien wczesniej i juz szli w teren.Mielismy sie spotkac w miescie-niestety nasze komorki odmowily wspolpracy.Ot ,technika.Po zrzuceniu betow, szybko ucieklismy z naszej sauny w strone centrum, cykajac po drodze co popadnie przyzwyczajajac sie do miejscowych kontrastow.

Tutejsze "Krupowki",jak to Krystus ladnie okreslil. Wszystko dla turystow:-)

W koncu doszlismy do ciagnacej sie wzdluz Dunaju promenady .Przy torach tramwajowych siedzial Maly Ksiaze...

a pozniej do Mostu Lancuchowego.

Po drugiej strone Dunaju znajduje sie rozlegle wzgorze zamkowe,a pod nim biegnie tunel.

My kolejka obok wyjechalismy na gore. Troche strach bylo,bo kolejka z zeszlego wieku,ale powoli sie przyzwyczajalismy ,ze w tym miescie sie czas zatrzymal i jeszcze niejedno doswiadczymy...

Dla takiego widoku warto bylo zreszta ryzykowac:-)

Przed Palacem Prezydenckim natrafilismy na zmiane warty.Przyszlo kilku zolnierzy z dowodca i doboszem, i wykonali jakas skomplikowana choreografie z kilkukrotna wymiania broni.

(Ku uciesze Lubego i turystow z Polski:-)

Pozniej urokliwymi uliczkami starego miasta udalismy  sie w strone Placu sw.Trojcy i Baszty Rybackiej.

Przy jednej z ulic stal taki oto relikt poprzedniej epoki.Szybka byla uchylona i karteczka zachecala ,by wrzucac do srodka datki na utrzymanie tego zabytku:-)

Plac sw.Trojcy i Kościół Najświętszej Marii Panny, zwany częściej Kościołem Macieja.

Kosciol oraz Baszta Rybacka pieknie odbijaly sie w szybach hotelu Hilton.

Rzut okiem na miasto,Dunaj i zieleniejaca posrodku wyspe Malgorzaty.

Slonko chylilo sie ku zachodowi,wiec stromymi uliczkami,schodkami zeszlismy do nabrzeza Dunaju,zasiedlismy na palikach i czekalismy na niebieska godzine...Nawet jacys przechodnie zrobili nam razem zdjecie :-)

Warto bylo czekac i dac odpoczac nogom.Podswietlony parlament prezentowal sie imponujaco!

Obok pieknie podswietlony Most Lancuchowy

Elmar stal na wysepce miedzy pasami,by zrobic te zdjecie.Ja wolalam na to nie patrzec.

Kolo 23:00 w koncu, w jakies jeszcze otwartej knajpce zjedlismy obiad-cudowny gulasz i zimne piwo smakowaly wysmienicie! Wieczor byl cieply,wiec zdecydowalismy isc do hotelu piechota.Budapeszt pokazal nam swoje prawdziwe oblicze.Juz pare przecznic dalej od centrum pojawily sie grupy bezdomnych,ktorzy spali gdzie popadlo,zalatwiali sie na chodniku,pili i zebrali.Wielu o kulach,na wozkach...Nikt widac sie o nich nie troszczyl,bo w zaulkach mieli porozkladane dywany i stare materace.W dzien w tlumie spieszacych sie przechodniow nie rzucali sie tak w oczy.Do metra strach bylo zejsc.Nie chwalilismy sie ze mamy aparaty.Mimo wszystko udalo sie dojsc do hotelu bez przygod troche po polnocy.Rano sie dowiedzielismy,ze nasi znajomi,o ktorych myslelismy ze juz smacznie spia tez bladzili ulicami wegierskiej stolicy :-)

 

Nastepnego dnia mielismy zaplanowane wspolne ze znajomymi wyjscie kolo poludnia,wiec zaraz rano,nie tracac dnia (i nie mogac wytrzymac w saunie) poszlismy poogladac znajdujacy sie po drugiej stronie placu dworzec Keleti.Jeszcze pol roku temu odbywaly sie tu dantejskie sceny,kiedy uchodzcy czekali w jego podziemiach na pociagi na polnoc.Dzis zycie toczy sie normalnym rytmem-tubylcy sie spiesza,jakis grajek gra na skrzypcach  motywy z "Gwiezdnych Wojen",a turysci z otwartymi ustami podziwiaja piekno dawnej architektury,ktore dziwnie kontrastuje z tamtejszym otoczeniem Burger Kinga i Sexshopow...

Opodal dworca znajduje sie stary cmentarz.Mielismy jeszcze troche czasu,wiec poszlismy  pospacerowac.W samym centrum halasliwego miasta,ktorego mury oddawaly zar lejacy sie z nieba,ten cmentarz okazal sie zielona oaza spokoju.Wypoczywalismy podazajac zapomnianymi ,ocienionymi, spowitymi bluszczem alejkami.Czulismy sie jak w parku.Grobowce w starej czesci byly tak zarosniete,ze mozna bylo zapomniec,ze to cmentarz....

W innej czesci cmentarza grobowce zaskakiwaly pomyslowoscia i wielkoscia.

Pozniej juz razem z Gosia i Krystkiem udalismy sie do parku Varosliget . Na jego krancu usytuowane jest Muzeum Transportu (Kozlekedesi Muzeum).My z Gosia mialysmy poczekac w parku,a chlopaki sami zwiedzic muzeum.Wyzwanie nie lada,bo ani Krystek po niemiecku,ani Elmar po polsku.Ale zawsze sie jakos dogaduja:-)Niestety w muzeum trwal akurat remont.Chlopaki zrobily sobie tylko pamiatkowe zdjecie pod lokomotywa,a ja zdazylam zjesc pyszne ciasto od mamy Gosi:-)

 

Pozostalo nam zwiedzenie parku,co w tym upale nie bylo zlym pomyslem.Ciekawa architektura,stare drzewa zapewniajace cien i orzezwiajacy chlodek od wody dodawaly sil do zwiedzania.

Wyszlismy przy Placu Bohaterow.

Pozniej uliczkami ,gdzie wsrod drzew schowane byly piekne wille, dowleklismy sie do hotelu.Upal dawal sie we znaki i nogi niewprawnych piechurow zaczely pobolewac...

Wieczorkiem samochodem znajomych wybralismy sie na wzgorze Gellerta pod cytadele.Dobrze,ze nas zabrali,bo bysmy sie tam nie dowlekli:-)My oddalismy sie pasji fotografowania,a oni...chyba po trzech godzinach zaczeli sie troche nudzic:-) Z nas to jednak zadni towarzysze wycieczek:-)

Nastepnego dnia znow razem wybralismy sie na wyspe Malgorzaty.Szkoda,ze nie tylko my wpadlismy na ten pomysl-ludzi tlum i na piechote i na roznych bezsilnikowych pojazdach.Zaluje ,ze minelysmy gdzies ogrod japonski.Jednak kiedy doszlismy do rosarium pozostala trojka spoczela na lawce,bo wiedzieli ze tutaj zostaniemy troche dluzej.Ja dostalam extra zastrzyk energii :-)

Dziwilam sie,jak to mozliwe ze te roze tak zachwaszczone,a tak pieknie kwitly.Ze o zapachu nie wspomne...Ja w ogrodku chucham i dmucham, a u mnie takie bidy mizerne.Pewnie wegierskie slonko sprawe zalatwia...

Pozniej sie rozdzielilismy .Znajomi wrocili do samochodu .My do nocy bladzilismy sami.

Jeszcze na wyspie Malgorzaty podziwialismy ogromna fontanne,ktora "tanczyla" do rytmow muzyki.

Pozniej przez most Malgorzaty i promenada w kierunku Parlamentu

Piekny budynek moglismy w koncu obejzec z bliska

Idac do centrum oddalilismy sie od promenady i Dunaju .W glebi piekne zabudowania -tradycja robi miejsce nowoczesnosci..

Duze wrazenie robia wszelkiego rodzaju pomniki i miejsca pamieci.Wrzucam tu od razu hurtowo,bo sie uzbieralo z calego miasta,a nie pamietam juz dokladnie co i gdzie.To oczywiscie niewielka namiastka kreatywnosci Wegrow...

Ja zwracalam uwage na pomniki,a Elmar trenowal przed rajdem w Le Mans i fotografowal wszystko,co sie rusza...No,ten autobus to toche za wolno....

Na glownej ulicy kwiaciarnia,obok ktorej nie dalo sie przejsc obojetnie.Wystawa przyciagala wzrok,a z jej wnetrza dobywaly sie trele ptakow.

Pod wieczor dowleklismy sie do Mostu Wolnosci.Marzylam,zeby go zobaczyc i z kazej strony obfotografowac.Jednak na miejscu nie mialam juz kompletnie na nic sily.Stopy piekly i jakas ogolna niemoc mnie ogarnela.Siedzialam na lawce i podziwialam,a w duchu sie zastanawialam jak daleko jest do hotelu :-)

Jednak po jakims czasie sily powrocily.Zapewne przyczynila sie do tego mozliwosc odpoczynku,wieczorny chlodek i iluminacja mostu.No i swiadomosc,ze to nasz ostatni wieczor w tym miescie.Razem z Elmarem zrobilisy kilka fajnych ujec.Oczywiscie na srodku skrzyzowania to on stal -na moja goraca prosbe.Musialam miec te zdjecie :-)

No a potem zamiast do hotelu ,to powleklismy sie z powrotem do centrum.Wszak ostatnia okazja.W Graz leje,tu 26 stopni-trzeba wykorzystac.Zrobilismy pare zdjec pod mostem Elzbiety,na moscie i troche po drodze.A do hotelu zaszalelismy i wzielismy taksowke :-)

Nastepnego ranka jeszcze krotki ,pozegnalny spacer z Gosia i Krystusiem, pyszne lodziki.I czas w droge do domu.

 Autostrada do Graz biegla kolo jeziora Balaton.Poprosilam Elmara,zebysmy tylko na chwilke z niej zjechali,cykne pare zdjec i za 10 minut wrocimy na autostrade.Tyle sie w dziecinstwie nasluchalam o wyjazdach nad Balaton.W koncu jest okazja na wlasne oczy zobaczyc.Elmar krecil nosem,ze do domu daleko,ale z autostrady zjechal.Pare metrow dalej zdazyl sie wpadek.Dwa samochody roztrzaskane,jeden wbity w row.Policja zatrzymala ruch w kierunku autostrady.Po przejechaniu tego miejsca zdalismy sobie sprawe jaka glupote popelnilismy.Korek ciagnal sie kilometrami.Akurat niedziela po poludniu i budapeszczanie wracali do domu po weekendzie.Elmar stanal na pierwszym lepszym parkingu,a ja ucieklam z aparatem,zeby mnie nie zdazyl udusic.Cyknelam pare zdjec,posiedzialam na lawce i dalam Lubemu czas na ochloniecie...

 

Nawigacja proponowala dojazd jakimis drozynkami w kierunku autostrady na Wieden.Luby wymyslil,ze zamiast stac i tracic czas w korku objedziemy jezioro dookola i na drugim jego krancu wrocimy na "nasza" autostrade.Skwapliwie przytaknelam temu pomyslowi bo i bylam ciekawa jak tez Balaton dookola wyglada,ale i unikalam w ten sposob gderania za moj cudowny pomysl.

 

W sumie nie tego sie spodziewalam.Jezioro poobstawiane osrodkami,domami wypoczynkowymi,kapieliskami.Wiekszosc zatrzymala sie na latach 70tych...Zero dziczy.A jesli juz cos sie troche zielenilo,to nie bylo gdzie stanac.

Glod skrecal nam kiszki,ale ostatnie fenigi wydalismy na lodziki.Planowalismy obiad zjesc juz w Austrii,na co sie niestety nie zanosilo.Cykalam wiec zdjecia przez okno i nie narzekalam.Chcialam Balaton,to mialam go teraz powyzej dziurek w nosie...

Na dosc rozleglym polwyspie znajduje sie wzgorze ,a na nim miasteczko Tihany.Kurort zapchany letnikami,ze igly nie da sie wcisnac.Nie mielismy szans zaparkowac,ani nawet stanac na chwilke.A szkoda,bo domki "zrobione" na stare,pokryte sloma,obwieszone papryka i czosnkiem....

Po drodze mijalismy jeszcze jedno dziwne miejsce.Udalo sie tez przez okno cyknac pare zdjec.Na dluzszy postoj nie bylo czasu.

Bardziej dziko zrobilo sie na zachodnim brzegu jeziora,gdzie znajduja sie jakies tereny podmokle,bagienka i rzeczka.Ale slonko chylilo sie ku zachodowi i czasu na zdjecia nie bylo.I tak objazd jeziora zajal nam trzy godziny,a przed nami jeszcze wiele kilometrow.Na dodatek zaraz za granica ze Slowenia zaczela sie ulewa.Tylko slonko na pozegnanie dnia puscilo nam oczko.Kolo polnocy dotarlismy do Graz i w pierwszym Burger Kingu zjedlismy w koncu obiad:-)

Write a comment

Comments: 4
  • #1

    zanikowa gosia (Tuesday, 05 July 2016 23:00)

    Wspólny wyjazd,a tak wiele nowego odkryłam i zobaczyłam dzięki Twojej relacji ! Cudne zdjęcia,fajny opis, a najlepszy czas,który razem spędziliśmy. Dziękuję !

  • #2

    Ewa (Tuesday, 05 July 2016 23:28)

    Jak zwykle piękne zdjęcia i opisy.Zawsze czytam z zapartym tchem i sama jadę zobaczyć na własne oczy.Ale tym razem byłam tam wcześniej i jakoś nie chcę tam wracać.Ale tych co nie byli to jednak zachęcam do zwiedzania.

  • #3

    Anja Duda (Wednesday, 06 July 2016 11:34)

    Fajna relacja i świetne zdjęcia. Najbardziej podoba mi się ta Twoja lekkość pisania. Czytając, miałam wrażenie, że spotkałyśmy się na kawie, a Ty mi wszystko pięknie opowiadasz i pokazujesz zdjęcia w albumie. Zmotywowałąś mnie, abym u siebie na blogu dokończyła parę tematów. Pozdrowienia dla Was kochani :) :)

  • #4

    Katarzyna Wojtyńska (Wednesday, 06 July 2016 12:38)

    Evo, cudowna fotorelacja, z ciekawością czytałam i oglądałam. Serdeczności od Kasi :)