Poranek dnia 7.09 zaczal sie wlasciwie w srodku nocy :-) O 4:30 zadzwonil budzik i juz bylismy na nogach. Pol godziny pozniej siedzielismy razem z Gosia, Oskarem i Przemkiem Czaja-krakowskim fotografem w jego pojezdzie i podazalismy na spotkanie z przygoda- rozpoczelo sie polowanie na Wawel.
Przemek obiecywal nam poranek pelen wrazen. I taki wlasnie on byl. Juz sama jazda samochodem,
w ktorym wszystko ledwo sie trzymalo kupy dostarczala gesiej skorki. Wyjechalismy poza centrum
i kluczylismy dzielnicami domkow jednorodzinnych spowitych we mgle. Wjechalismy do lasu w jakas sciezke zwirowa i nasz pojazd zaczal piac sie w gore. Jako, ze samochod nie posiadal sprawnie dzialajacej wentylacji, szyby w nim stale byly zaparowane. Jechalismy wiec przy otwartych oknach, a mokre galezie raz po raz smagaly nas po twarzach. Wycieraczki walczyly z mgla tak gesta, az w koncu pokonane daly za wygrana...i odlecialy...
W koncu dotarlismy na szczyt. W dole pod nami rozciagalo sie uspione miasto. Przemek w drodze snul wizje super zdjec- wieze zamku wylaniajace sie z mgly, oswietlone pierwszymi promieniami slonca...
W praktyce ciemno bylo choc oko wykol, na niebie majaczyly gwiazdy i pierwsze zorze rozjasnialy horyzont. Gesta mgla przykryla uspiony Krakow i nasz przewodnik stwierdzil, ze z tego miejsca nic nie zobaczymy. Uwierzylismy na slowo.
Cyknelam na szybko zdjecie komorka i juz gnalismy po wertepach w inne miejsce. Tym razem polowanie na Tyniec. W koncu po 15 minutach Przemek zaparkowal pod gorka, na ktorej szczyt prowadzila wyslizgana, blotnista, pionowa sciezka. No ale co to dla nas. Z calym fotograficznym ekwipunkiem gesiego wspielismy sie na gore a tam....para nowozecow w pelnym rynsztunku i obstawa fotograficzna.. Tez polowali na wschod slonca, by ten jeden, najwazniejszy dzien upamietnic w pieknej scenerii z wylaniajacymi sie z mgly tynieckimi wiezami klasztornymi w tle. Widok zapieral dech w piersiach...
Zapieral tak samo przez nastepne dwie godziny... Nic sie nie chcialo zmienic! Pozostalo cykac to, co bylo widoczne w zasiegu reki i sluchac ciekawych historii Przemka, ktory co pol godziny zapewnial nas:
" jeszcze tylko 10 minut i mgla sie podniesie" :-) Z czasem zrobilo sie jasniej, ale mleko nijak nie chcialo ustapic...
Mloda para ze swym orszakiem fotografow nie mogac sie doczekac na widoki, buszowala w pokrytych rosa trawach u stop gorki. Wspolczulam przemarznietej pani mlodej, ktora ciagnela za soba mokra suknie i chyba juz tylko udawala szczesliwa...
W koncu mgly sie nieco rozwialy i moglismy zobaczyc piekne miejsce, w ktorym sie znajdowalismy. A na koncu zamajaczyly tez i wieze klasztoru w Tyncu. Nie tak to sobie i nam Przemek zaplanowal, ale mimo wszystko bylo fajnie i wesolo.
Na chwilke jeszcze podjechalismy pod mury klasztoru.
I niestety trzeba sie bylo rozstac, bo kazdy juz mial plany na reszte dnia. Ale obiecalismy sobie solennie, ze jeszcze sie spotkamy.
Jesli i Wy macie ochote na wycieczke z Przemkiem, na poznanie ciekawych miejsc i historii miasta, wystarczy do Niego napisac. Rzuccie choc okiem na jego strone. Zdjecia powoduja opad szczeki!
https://www.facebook.com/MadeinKrakow/
W poludnie nastapil podzial ekipy. Malgosia, Elmar i Os wybrali sie na poludnie. Zrobili piekne zdjecia zamku w Niedzicy oraz panoramy Tatr.
Ja w tym czasie z bardzo liczna grupa innych akwarelistow bralismy udzial w plenerze w Lanckoronie. Tym razem nie moglam odpuscic. Lanckorone wspominam jeszcze z czasow podstawowki. Tam mial miejsce moj pierwszy w zyciu plener. Tam polknelam bakcyla :-) Od tego okresu w miasteczku niewiele sie zmienilo. Wygla tak, jakby sie tam zatrzymal czas...
Najpierw z dziewczynami poszlysmy zrobic maly rekonesans, zeby wybrac miejsce do malowania.
Kiedy kazda z nas sobie cos upatrzyla, rozdzielilysmy sie i kazda wpadla w tworczy wir :-) Ja przysiadlam sobie w bocznej uliczce i malowalam dom z balkonem. Nie jest to typowa lanckoronska architektura, ale miejsce mialo ten plus, ze podczas malowania nikt mi nie zagladal przez ramie. Potem dolaczyla do mnie Ania i moglysmy w spokoju plotkowac:-) Ale na to, zeby sobie zrobic razem zdjecie nie wpadlysmy:-)
A potem w domu na spokojnie machnelam jeszcze tradycyjna chalupe lanckoronska ze zdjecia Anny Zabielskiej :-)
Pozniej pokrecilysmy sie po miasteczku, pozagladalysmy artystom przez ramie, posiedzialysmy na slonku popijajac kawke.
Targalam ze soba moja ksiege pamiatkowa i prosialam o wpisy. Niektorzy wpisywali sie, a nawet szkicowali zbiorowo :-)
A pozniej juz mokra wystawa i zaszczyt jaki mnie tam spotkal. Otoz na plenerze byl moj idol-
Michal Jasiewicz. Przykleilam sie i mam z Nim zdjecie. Niestety dzieki temu jego talent na mnie nie przeszedl, ale przynajmniej uczynil mnie na chwile szczesliwa :-)
To byl wspanialy dzien. Taki, po ktorym na dlugi czas zostaja naladowane baterie. Po poczestunku
i degustacji nalewek nastapily wspolne tance. Niestety przyjechaly autobusy, ktore zawozily nas z powrotem do Krakowa.
Ale w autobusie atmosfera byla nadal rozrywkowa. Tiger sie tak rozkrecil, ze polowa autobusu podrygiwala razem z nim :-)
Czesc osob poszla pozniej na piwko, ale ja bylam juz skonana i wyladowalam w cieplym lozeczku.
Rano moglismy dluzej pospac. Nie bylo juz zadnych zajec, a pogoda za oknem nie nastawiala optymistycznie. Jednak postanowilismy wykorzystac dzien i zwiedzic to, co juz wczesniej planowalismy.
Poranne zdjecia, ktore zrobilam idac po buleczki nie wrozyly nic dobrego...
Mimo wszystko kolo poludnia wdrapalismy sie na Kopiec Kosciuszki. Niestety, jak przewidywalismy widocznosc nie byla zachwycajaca...
Zwiedzilismy wystawe znajdujaca sie w murach kopca. Znajduje sie tam min. muzeum najmniej podobnych figur woskowych jakie widzialam. Dobrze, ze postacie byly podpisane, bo niektore ciezko bylo poznac...
Nie bardzo wiedzielismy gdzie isc. Obawialismy sie ze muzea w sobote beda pelne turystow
i wymyslilismy ze podjedzeimy do Nowej Huty . Elmar koniecznie chcial zobaczyc prawdziwe komunistyczne miasto. Tak mu sie nie spodobalo, ze nie zrobilismy ani jednego zdjecia :-)
Przypadkiem dowiedzielismy sie ze tam znajduje sie kopiec Wandy. Postanowilismy zaliczyc. Samochod zostawilismy w miejscu, ktore budzilo pewne obawy. Nie bylismy pewni, czy po powrocie nie bedzie stal na ceglowkach....Czy wogole tam bedzie...
Sam kopiec, to raczej kopczyk. Niewiele z niego widac...
Podjechalismy w okolice Kopca Krakusa, zeby tym razem nie spoznic sie juz na zachod. Wczesniej pokrecilismy sie po okolicy. Mielismy nadzieje zobaczc fabryke Schiendlera, ale walily do niej tlumy.
Tak wiec na osiedlu przebudowanym ze starych zakladowych budynkow posiedzielismy przy pysznej pizzy...
Na zachod slonca wdrapalismy sie na Kopiec. I znow nie tak, jak sobie wyobrazalam. Slonce zachodzilo nie tam, gdzie sobie zaplanowalam :-) Mimo wszystko widok powodowal, ze lezka sie w oku krecila. Piekne te ulubione moje miasto :-)
Wieczorkiem chlopaki jeszcze poszly na nocne foty...
.. a ja spotkac z kolezankami. Wszak to nasz ostatni wieczor. Okazalo sie jednak, ze wszyscy sa na galli dinner zaplanowanej na zakonczenie sympozjum, a w apartamencie jest tylko Ania, ktora sie zbiera do spania. No nie! W taki wieczor? Na szybko zawiadomilysmy kogo trzeba i juz za chwile bawilismy sie w najlepsze w wyborowym towarzystwie :-) Z czasem zaczely sie schodzic dziewczyny z kolacji i w srodku nocy impreza sie rozkrecila :-)
Ciezko sie bylo rozstac.... Ale wierze, ze to tylko na chwile i ze znow niedlugo spotkamy sie w takim, czy podobnym skladzie. Fajnie, ze Was mam Babeczki :-)
Nastepny dzien to szybkie pakowanie i jeszcze pol dnia spedzone z Osem. Podjechalismy na Zakrzowek.
A pozniej na dietetyczny obiadek pojechalismy do miejsca co sie zwie: Bezogrodek. Zajadalismy sie odpoczywajac na lezaczkach...
Ten tydzien przelecial stanowczo za szybko...Chwila pozegnania z synkiem tez przyszla stanowczo za szybko. I znow nie wiadomo, kiedy sie zobaczymy :-(
Czas bylo ruszac w droge. Po drodze zlozylismy wizyte Gosi i Krystkowi w Czechowicach-Dziedzicach. Wieczorkiem dolaczyla do nas moja kuzynka i jej maz, i spedzilismy bardzo mily wieczor w pobliskiej Chacharni. Dokonalam z nimi wymianki- obrazek za ogorki kiszone i powidla sliwkowe domowej roboty. Oj lubie takie interesy :-)
Natepnego dnia jeszcze szybkie zakupy, bo oczywiscie w Krakowie nie bylo czasu, a bez kielbasy i ptasiego mleczka postanowilam, ze sie z Polski nie rusze.
Krystek przygotowal tez dla Elmara niespodzianke- przjazdzke motopomarancza. Jako kierowca Elmar sie kompletnie nie sprawdzil, ale uparl sie, zeby go upchac w przyczepce Gosi. Nie wiem, jak im sie to udalo.
Faktem jest, ze pozwijal konczyny i jakos sie tam zmiescil. Wygladajac troche jak usmiechnieta sardynka w puszce odjechal z Krystkiem w sina dal....:-)
A i mnie Gosia i Krystek pomogli spelnic takie male marzenie. Jako, ze w Graz jest zakaz palenia ognisk ze wzgledu na zanieczyszczenie powietrza od dawna "chodzila " za mna chrupiaca, soczysta kielbaska
z ogniska. Ale u nas to ani ogniska, ani dobrej kielbasy...
Krystki zalatwily miejsce i wieczorkiem zawitalismy do ich znajomych- przesympatycznej pary prowadzacej rodzinny dom dziecka. Tam Jasiu przygotowal nam na szybko ognisko i moglam w koncu zjesc kielbaske pieczona na patyku. A Ula poczestowala pozniej pysznym ciastem.
Dziekujemy Wam pieknie za goscine!
I tak zakonczyl sie urlop w Polsce.
Dobrze, ze przezornie wzielam pare dni wolnego po nim- moglam w koncu odpoczac :-)
Write a comment
zanikowagosia (Sunday, 07 October 2018 00:16)
Jak to miło zostać wymienionym, obfotografowanym przez Ciebie !